W dalszym ciagu jestesmy w Chiang Mai. Trek po gorach i jazde na sloniach zaliczamy do udanych. Bylismy 10 osobowa ekipa: para Belgow, Wlochow oraz siostry z Argentyny. Miejscowy przewodnik szczesliwie przeprowadza nas przez dzungle, prosto do wioski plemienia Karen, gdzie spedzamy noc w drewnianej chacie. Na miejscu kosztujemy miejscowej kuchni oraz bardzo slabej aczkolwiek dobrej wodki z ryzu.
Mietowe cukierki (kukulki), ktore mialem ze soba okazaly sie bardzo dobrym prezentem. Zarowno dzieciaki jaki i dorosli z rogalami na twarzach, zajadali sie mietusami. Gdy zapadla noc cala wioska wraz z nami zebrala sie przy ognisku, zeby posluchac jak dzieciaki spiewaja tajskie szkolne piosenki. Chwile pozniej ktos przynosi gitare, wiec wycinamy kostke z dezodorantowego korka i przejmujemy impreze. Oczywiscie wszystko przy szklaneczce tajskiej lychy i piwa Chang:).
Rano pobudka po calkiem dobrze przespanej nocy (temp spadla do ok 12 stopni i troche nas zmrozilo), sniadanie i dalej w droge. Zahaczajac o wiejska szkole ponownie przedzieramy sie przez soczysta zielen okolicznego lasu i trafiamy na wodospad... Nie czekajac zbyt dlugo dajemy nura do orzezwiajacej wody...
Na koniec spaceru splyw bambusowymi tratwami, po ktorych spodziewalismy sie wiekszego przyplywu adrenaliny:):)
Jesli chodzi o dzisiejszy dzien to wstalismy dosc wczesnie i wlasciwie bez sniadania uderzamy do "tygrysiarni":):)
Na miejscu z lekka doza niepewnosci wchodzimy do klatki, lecz po paru chwilach zdajemy sobie sprawe ze nic nam nie grozi -TYGRYSY NAJEDZONE:D Zaraz potem lapiemy traksowke i jedziemy do Doi Suthep Temple - jednej z najbardziej znanych swiatyn w okolicy. Po 40 minutowej kretej drodze docieramy do celu. Swiatynia piekna, widoki jeszcze ladniejsze Jednym slowem super....:)
Dzien psuje zablokowana karta (a w portfelu 20 bahtow) Na szczescie problem szybko zostaje zazegnany
Jutro na granice z Laosem..... :D:D