Po jednej nocy spedzonej w stolicy, ruszamy na dalekie poludnie Laosu. Kupujemy bilety na Autobus-kuszetke i przesypiamy wlasciwie cala podroz. Nad ranem docieramy do Pakse, gdzie jemy szybkie sniadanie, w postaci bulek czosnokowych i wsiadamy do busa, ktory ma nas zawiezc na przeprawe lodkowa. Niestety w polowie drogi, na srodku pustkowia (skad my to znamy:):) nasz bus zatrzymuje sie... Probujemy dogadac sie z kierowca, co sie stalo, ale bezskutecznie. Proby pchania pojazdu nic nie daja, wiec przechodzimy na lao-time, zasiadamy w cieniu i zaczynamy grac w karty. Po jakiejs godzinie postoju podjezdza kolejny autobus, ktory tym razem dowozi nas do celu. Szybko wsiadamy na lodke i przedostajemy sie na wyspe Don Det, jedna z 4 tys wysp na MEkongu. Czesto slyszalem od ludzi, ze jest to miejsce, w ktorym zwalnia czas, a zycie toczy sie badzo leniwie. Teraz moge to tylko potwierdzic.....:) Na miejscu znajdujemy bungalow (w cenie ok 2$) z tarasem wychodzacym na rzeke.....CzAAD:)
Kolejnego dnia wypozyczamy rowery i udajemy sie na eksploracje okolicy. Docieramy do wielkich wodospadow, gdzie robimy przystanek na swiezego kokosa oraz kapiel w Mekongu..(woda goraca jak rosol u babci) Pod koniec wycieczki, jescze tego samego dnia, bierzemy lodke, ktora zabiera nas w miehsce wystepowania delfinow rzecznych. Fajne male stworzenia, ale z daleka kiepsko bylo je widac, dlatego nie mam dobrych zdjec.... Koniec dnia zwiencza ogromny posilek z kurczaka, warzyw,oczywiscie ryzu oraz Beer Lao, po ktorych ledwie docieramy do chatki....
Nastepny dzien spedzamy na hamaku, grajac w karty, ogladajac walki kogutow i totalnym chilloucie:):)