Droga z LP do Vang Vieng nie nalezala do najprzyjemniejszych. Kierowca pedzil na zlamanie karku po gorskich serpentynach, to w dol, to w gore, nie zwracajac uwagi na ogromne dziury, krowy, czy psa, ktorego potracilismy..;/ ( W polowie drogi lapiemy gume. Po zalozeniu zapasowego, okazuje sie, ze nie ma w nim powietrza.Na szczescie przejezdzajacy rowerzysci pozyczaja nam pompke, z ktora szybko rozwiazujemy problem...:):)
Niektorzy mowia, ze Vang Vieng to komercyjny twor, stworzony glownie pod turystow, gdzie jedyna atrakcja jest tubing i splywy kajakowe. Otoz nie do konca tak jest... Piekne widoki gor ze szczytami w chmurach, mnostwo knajpek, cisza, spokoj i przede wszystkim dzika okolica z pobliskimi wioskami, to wlasnie Vang Vieng, do ktorego z pewnoscia wroce....
Jestesmy tu od dwoch dni, z czego jeden poswiecilismy na eksplorowanie jaskin i wiosek, oczywiscie na skuterach:):) Wystarczy udac sie kawalek za miasteczko, aby znalezc sie na lonie natury, jadac szutrowa droga, gdzie co chwile trzeba przystanac i przegonic, blokujace przejazd krowy....:D
W sobote stolica Laosu....