No i jestesmy w Laosie..:) Na granicy bez problemow dostajemy wize, za 30$ i przeprawiamy sie lodzia do Luang Prabang z postojem w malej (nastawionej glownie na turystow) wiosce Pak Beng. Plyniemy w ,miedzynarodowym towarzystwie Anglia,Finlandia, Francja, NIemcy Japonia itd...Na miejscu poznajemy przemilego wlasciciela knajpki Olena, ktory upija nas ziolowa whiskey domowej roboty, uczac nas przy tym podstawowych laotanskich zwrotow. Rano pobudka z samego rana i plyniemy w dalsza droge. Plynac obserwujemy gory porosniete zielonym lasem, dzieciaki kapiace sie w rzece oraz rybakow w waskich i dlugich lodkach, plynacych z trudem pod prad wartkiego strumienia wielkiej rzeki.
Po dotarciu do LP, szybko znajdujemy bardzo tani i kameralny hostelik, niedaleko centrum miasta. Od razu ruszamy na nocny bazar i przez przypadek trafiamy na laotanska bazylie ( placisz nieco ponad dolara i jesz ile chcesz oraz co chcesz) Najadamy sie okrutnie i uciekamy na malego drinka do hostelu. W sklad drinka wchodzi oczywiscie whiskey plus colka... UWAGA:):) ( 0,7 lychy 4zl a 0.7 coli ok 5zl) co sie dzieje???:) Kolo godziny 23 stwierdzamy z Gala, ze czas zwiedzic miasto noca, w ktorym podobno nic sie nie dzieje o tej godzinie. Wiekszosc straganow i sklepow rzeczywiscie jest zamkniete, ale my mamy szczescie i trafiamy na lokalne, wielkie i wystawne weselicho...:D:D Ponownie probujemy przysmakow laotanskiej kuchni. Wszystko oczywiscie przy szklance tutejszego piwa Beer Lao. Chwile potem ladujemy na parkiecie i tanczymy z pozostalymi goscmi weselnymi....
Dzisiaj zwiedzamy okolice na rowerach. Jezdzac po okolicznych wioskach, podpatrujemy spokojne i leniwe zycie tutejszych ludzi. Liczne usmiechy i ciagle pozdrowienia w nasza strone ( "Sawadee ka" - czesc , dzien dobry), sprawiaja ze nie chcemy stad odjezdzac....:)